Pomysł na wyjazd do Berlina na Final Four Ligi Mistrzów zrodził się dość spontanicznie i w zasadzie całkowicie przypadkowo. Ale jak się okazuje takie wyjazdy są najfajniejsze. O części turystycznej pisałam wczoraj, a dziś pierwsza część opowieści siatkarskiej. Pierwsza, bo dotycząca meczy półfinałowych (całości osoby czytające i oglądające mogłyby nie przeżyć :).
Cała impreza zaczęła się od ceremonii otwarcia, krótkiego występu artysycznego, przedstawienia drużyn, było to całkiem fajnie zorganizowane i co ważne niezbyt długie.
Zmagania siatkarskie rozpoczęły się od meczu gospodarzy, czyli Berlin Recycling Volleys z Zenitem Kazań. Mecz był chwilami dość zacięty i gospodarze postawili trudne warunki Zenitowi, który był zdecydowanym faworytem tego pojedynku. Widać było jednak, że gospodarze niesieni dopingiem kibiców dają z siebie wszystko i bardzo zależy im na wygranej, było sporo "gryzienia parkietu" i sportowej złości. Mecz zakończył się jednak wynikiem 3:1 dla Zenitu i to gracze rosyjskiej drużyny cieszyli się z awansu do finału, drużyna berlińska musiała przełknąć gorycz porażki i powalczyć w meczu o trzcie miejsce.
Po krótkiej przerwie na boisko wybiegły dwie polskie drużyny – Skra Bełchatów i Resovia Rzeczów. To trochę zabawne, że musiałam jechać do Berlina, żeby zobaczyć mecz tych drużyn, cóż jak widać odległość to rzecz względna – bliżej mi było do Berlina niż do Bełchatowa czy Rzeszowa :) Nie kibicowałam jakoś szczególnie żadnej z drużyn. Od pewnego czasu żadna z nich jakoś do mnie nie przemawia, chciałam zobaczyć dobre siatkarskie widowisko. Przyznam szczerze, że trochę byłam rozczarowana postawą obu drużyn. Skra kompletnie bez formy, walcząca bardziej sama ze sobą niż z przeciwnikiem, a znowu Resovia popełniła tak dużo własnych błędów, że ręce opadały. Tak naprawdę ten mecz powinien się zakończyć w przysłowiową godzinę z prysznicem, a Skra nie powinna była wyjść z 15 w każdym z setów. Mecz wygrała Resovia 3:0, ale spokojnie mogła to zrobić w lepszym stylu i mniejszym nakładem sił. Zastrzegam oczywiście, że to moja mocno subiektywna ocena.
Koleżance, u której nocowałam zapowiedziałam, że mogę wrócić koło północy, bo drugi mecz zaczynał się o 20, więc w przypadku zaciętego meczu, pięciu setów itd. mógł trwać długo. Kasia trochę się zdziwiła gdy ok. 23 weszłam do domu :) Miałyśmy przynajmniej więcej czasu, żeby pogadać :)
Jak zawsze szalałam z aparatem, więc część fotograficzna jest tylko dla odważnych i cierpliwych :)
Ceremonia otwarcia:
mecz Berlin Recycling Volleys – Zenit Kazań 1:3
Cieszę się, że dobrze się bawiłaś :)
OdpowiedzUsuńPrawie jak bym tam była, świetna relacja !!!
OdpowiedzUsuńCiekawe podróże odbywasz Agnieszko...tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńwspaniale, wspaniale, wspaniale :)
OdpowiedzUsuńAga o.