Witam serdecznie w moim małym świecie.

Zapraszam, zaglądajcie, czytajcie i komentujcie, będzie mi miło gościć Was tutaj.

niedziela, 28 sierpnia 2016

252. Irys - odsłona 3

Wyjątkowo szybko przybywa tego haftu, być może nawet uda się zamknąć w pięciu odsłonach, ale cicho sza, nie ma co zapeszać. A tak przybywało krzyżyków:
niedziela nr 1:
 niedziela nr 2
 niedziela nr 3:
 niedziela nr 4:
Nie zostało już dużo, liść i część cieniowana i oczywiście trochę konturów, mam nadzieję, że uwinę się szybciutko. Co zajmie miejsce tego haftu jeszcze nie wiem, być może kolejna paryżanka lub żeby już we wszystkich haftach, które mam zaczęte przybywało xxx to może wrócę do Złotego lasu, a może niedziela będzie kolejnym dniem na jeden z tych haftów, które wyszywam teraz. Myślałam o zaczęciu A stitch in time, ale uznałam, że zaczynanie kolejnego kolosa gdy jeden leży od dwóch już prawie lat w koszyku, trzy inne nawet nie w połowie, w dodatku bez krosna jest bez sensu, więc ASIT jeszcze poczeka :)

środa, 24 sierpnia 2016

251. Wieczór z piosenkami Louisa Armstronga

Dzisiaj kilka słów o czerwcowym wyjściu na koncert do toruńskiego Dworu Artusa. Tym razem było to spotkanie z Louisem Armstrongiem, charyzmatyczną postacią i jego muzyką. Chyba większość zna takie utwory jak What A Wonderful World czy Ramona.
Muzykę Armstronga wykonywał w pięknej sali Dworu Artusa Michał Pijewski wraz z zespołem. Między poszczególnymi utworami było wiele opowieści i anegdotek o samym bohaterze wieczoru, ale też o jego muzyce, późniejszych wykonaniach.
A tu próbka tego jak wyglądał koncert:
A tu już największy chyba przebój What A Wonderful World w wykonaniu samego mistrza:

niedziela, 21 sierpnia 2016

250. Okno z widokiem (10)

Krzyżyków w Oknie z widokiem ciągle przybywa. W każdą sobotę gdy biorę ramę z tym haftem do ręki marzy mi się krosno i haftowanie całymi rzędami, ale na razie to tylko sfera marzeń. Tak przybywało xxx:
sobota nr 1:
 Sobota nr 2:
Sobota nr 3:
i sobota nr 4:

środa, 17 sierpnia 2016

249. Urlopowe wspominki - Kraków inaczej - cz.2

Siatkarskie wspomnienia już za mną, czas na drugą część zwiedzania Krakowa. Weekend był taki sobie pod względem pogody, padało, a momentami nawet lało. Nie przeszkodziło mi to jednak wyjść z hotelu i trochę się powłóczyć.
Wiem, że to lekko dziwne, a może nie, sama nie wiem, ale lubię spacery po cmentarzach, zwłaszcza starych z zabytkowymi nagrobkami i wcale niekoniecznie w czasie Wszystkich Świętych. Do tej pory będąc w Krakowie ciągle brakowało mi czasu, żeby wybrać się na Cmentarz Rakowicki, tym razem wreszcie się udało. Jest to ogromny cmentarz, ma ok. 42 ha, powstał w latach 1800-1802. Pochowanych jest tam wielu słynnych krakowian, między innymi Jan Matejko, Helena Modrzejewska, Piotr Skrzynecki, Marek Grechuta czy Wisława Szymborska. Poza tym jest na nim wiele pięknych, zabytkowych pomników. Oczywiście krążąc po cmentarnych alejkach udało mi się zgubić, trochę trwało zanim znalazłam wyjście.
 

 

 


Kolejnym punktem mojego zwiedzania był ogród botaniczny. Miejsce niezwykle urokliwe, nawet w deszczu, który dość intensywnie towarzyszył mojemu "włóczeniu się" po ogrodzie.



 








Jak wychodziłam z ogrodu zaczęło padać tak mocno, że nie dało się już za bardzo zwiedzać. Następny dzień nie był lepszy, a nawet trochę gorszy pod względem pogody. Zdecydowałam się na pójście do muzeum pod Sukiennicami. Od 2010 roku można w nim zobaczyć szlak turystyczny Śladem europejskiej tożsamości Krakowa. Bardzo interesująco przygotowana wystawa, pozwalająca na poczucie atmosfery średniowiecznej stolicy Polski. Na pewno ciekawie i pouczająco spęczony czas.


I to byłoby na tyle jeśli chodzi o krakowskie wycieczki. Na pewno nie widziałam jeszcze wielu ciekawych, ale mniej znanych miejsc w Krakowie, ale z pewnością będzie jeszcze okazja aby nadrobić te braki.

niedziela, 14 sierpnia 2016

248. Legolas - odsłona 18

Tak jak zapowiadałam w poprzednim poście trwa zmaganie z rozmytym lasem nad głową mojego Elfa :) W dodatku w między czasie byłam na urlopie, jakiś piątek wypadł, więc postępy są niewielkie, ale są:
piątek nr 1:
 
piątek nr 2:
piątek nr 3:
 piątek nr 4:

środa, 10 sierpnia 2016

247. Finał Ligi Światowej - decydujące rozstrzygnięcia - drugie marzenie spełnione

Rywalizacja siatkarska na Igrzyskach Olimpijskich trwa, ja wracam jeszcze do finału Ligi Światowej. Ten post zacznę podobnie jak poprzedni od kilku przemyśleń spisanych bezpośrednio w trakcie pobytu w Krakowie oraz bezpośrednio po powrocie.
Część moich znajomych czasami pyta, czy nie żal mi kasy na te moje wyjazdy. Nie, nie żal. Te wyjazdy w pewnym sensie dodają barw codzienności, pozwalają z jednej strony z uśmiechem patrzeć w przeszłość, bo ilość wspomnień z tych wypraw pozwoliłaby pewnie na napisanie książki, a z drugiej dają siłę do patrzenia z nadzieją w przyszłość, bo już robię plany gdzie by tu pojechać obejrzeć mecz. A to wszystko znowu sprawia, że teraźniejszość jest piękniejsza, bo nawet jeśli nie przepadam za swoją pracą to jest ona przecież narzędziem do realizowania tych planów. Czasem wynik sportowy rozczarowuje, czasem nie uda się dopchać po autograf czy zdjęcie, ale przecież będzie kolejny turniej, kolejna okazja. 
Ten wyjazd po raz kolejny przypomniał mi dlaczego kocham siatkówkę i dlaczego jeżdżę na mecze - dla emocji, dla radości z każdego zdobytego punktu przez ulubioną drużynę, złości gdy im nie idzie, zachwytu nad piękną akcją i kibicowania wśród przyjaciół, nawet jeśli akurat kibicujemy drużynom po przeciwnej stronie siatki. I są jeszcze te momenty gdy mogę zrealizować te swoje małe marzenia, dostać autograf, zrobić sobie zdjęcie z ulubionym siatkarzem, czy nawet zamienić kilka zdań gdy zwykłe zdanie "Świetny mecz, gratuluję zmienia się w krótką rozmowę o siatkówce". Drobiazgi? Tak, ale to z nich składa się życie.
To teraz czas na opowieść o meczach półfinałowych. Pierwszy mecz to rywalizacja Serbii i Włoch.

To właśnie jeden z tych meczy, w których wraz z koleżanką kibicujemy drużynom po dwóch stronach siatki. Tym razem wygrała drużyna koleżanki, czyli Serbowie. Włosi nie wykorzystali swoich szans na wygranie meczu, zwłaszcza w tie-breaku. Czegoś zabrakło, Serbowie sprawiali wrażenie bardziej zdeterminowanych, ale w sumie nie ma co się dziwić to dla nich była impreza docelowa, dla pozostałych zespołów element przygotowań do Igrzysk Olimpijskich.














Drugi półfinał rozegrał się pomiędzy zespołem Francji i Brazylii.

W tym meczu nie miałam jakiś swoich szczególnych faworytów. Obie drużyny grają fajną, techniczną siatkówkę, co zresztą potwierdził ten mecz. Pierwszy set mógł sugerować, że to będzie mecz do jednej bramki, ponieważ Brazylia wygrała do 16. W kolejnym jednak Francuzi się obudzili i wygrali do 23. Dwa kolejne sety to gra prawie cały czas punkt za punkt i końcówki setów wygrane przez Brazylię.











I tak dotarliśmy do meczy o medale. O brąz zagrali Włosi z Francuzami.

Dla Włochów to ponownie mecz niewykorzystanych szans. Czegoś zabrakło, na pewno trener Blengini będzie musiał znaleźć remedium na tego typu sytuację, jeśli Włosi chcą liczyć się w walce o medale na Igrzyskach Olimpijskich (a mam nadzieję, że będą). Francuzi wyszli na ten mecz chyba bardziej skoncentrowani, udało im się wyrzucić z głów porażkę z Brazylią, byli skuteczniejsi w końcówkach i dlatego to oni cieszyli się z brązowego medalu.

















Mecz o złoto rozegrał się między Serbią i Brazylią.


Teoretycznie to Brazylijczycy byli w tym meczu faworytami, ja jednak patrząc na grę Serbii w tym konkretnym turnieju i wcześniej w czasie fazy grupowej Ligi Światowej, po cichu liczyłam, że to właśnie Serbowie zdobędą złoto Ligi Światowej w tym roku. Serbowie pokazali jak istotnym elementem w siatkówce jest zagrywka, nawet jeśli nie zdobywali punktów bezpośrednio z zagrywki, to odrzucali Brazylijczyków od siatki i ich gra nie mogła być tak szybka, choć Bruno jak zawsze starał się grać niekonwencjonalnie. Serbowie ani na moment nie odpuścili, a Brazylijczycy popełniali dużo więcej błędów, zwłaszcza w polu serwisowym. Z pewnością ten złoty medal nie wynagrodzi Serbom tego, że nie zagrają na Igrzyskach w Rio, ale jakieś drobne pocieszenie to jest.

 Walka o każdą piłkę...
 Środkowi Serbii dali niezły popis w tym meczu.








Emocje meczowe się skończyły pozostała jeszcze dekoracja i wybór szóstki turnieju oraz MVP. Zawsze mi się wydawało, że siatkarska szóstka to dwóch przyjmujących, atakujący, rozgrywający, dwóch środkowych plus dodatkowo libero. Okazało się, że byłam w błędzie (na szczęście nie tylko ja) zamiast dwóch przyjmujących nagrodę otrzymało dwóch skrzydłowych, wszystko byłoby w porządku gdyby to było dwóch przyjmujących - kwestia nazewnictwa, nie byłoby o co kruszyć kopii, ale nagrodę otrzymał przyjmujący Marko Ivović oraz atakujący Antonin Rouzier, a oprócz tego najlepszym atakującym został  Wallace de Souza. Do dziś nie wiem jak ta drużyna turnieju miałaby się ustawić do przyjęcia z jednym przyjmującym i dwoma atakującymi... Przestaję marudzić i prezentuję wspomnianą szóstkę turnieju:
Marko Ivović - najlepszy skrzydłowy
 Antonin Rouzier - drugi najlepszy skrzydłowy
 Mauricio de Souza - najlepszy środkowy
 Srećko Lisinac - drugi najlepszy środkowy
Jenia Grebennikov - najlepszy libero - śmiało można powiedzieć, że obecnie jeden z najlepszych libero na świecie, od 2014 r. jest uznawany za najlepszego libero na każdej imprezie międzynarodowej.
Simone Giannelli - najlepszy rozgrywający - cóż, nagroda indywidualna na pewno nie osłodziła goryczy porażki w meczu o brąz, ale bez wątpienia jest to siatkarz, który może zrobić niesamowitą karierę jako rozgrywający, jest bardzo młody, zwłaszcza jak na tę pozycję, ma 20 lat. Oby omijały go kontuzje, trafiał na dobrych trenerów i grał, a nie siedział na ławie w klubach, to Włosi będą mieli z niego pociechę przez wiele lat.
 Wallace de Souza - najlepszy atakujący
I cała szóstka w komplecie, dodatkowo Marko Ivović został MVP całego turnieju.
 A tu już podium - brązowy medal Francja - fajnie wyglądali w tych koszulkach tworząc flagę
 Medal srebrny - Brazylia
 Złoto - Serbia - cieszyli się niesamowicie.
I tak zakończyła się Liga Światowa 2016. Mnie przy tej okazji udało się zrealizować kolejne siatkarskie marzenie. Na półfinały przyjechała moja "osobista" fotograf, więc wreszcie mogłam się cieszyć ze zdjęcia z Murillo:
Na to zdjęcie czekałam kilka ładnych lat, jakoś ciągle się nie składało. A teraz okazało się że to był ostatni dzwonek. Po ogłoszeniu składy kadry Brazylii na IO, w której Murillo nie ma, zrezygnował on z dalszej gry w reprezentacji, a to oznacza, że spotkanie go w Polsce zwłaszcza może już teraz graniczyć z cudem. Mnie się udało i bardzo, bardzo się z tego cieszę.
Poza tym udało mi się jeszcze zrobić zdjęcie z Lucasem:
oraz Kévinem Le Roux
Kolejne fantastyczne wspomnienia, spotkania, rozmowy, ludzie. Teraz (pisząc ten post) czekam na mecze w czasie igrzysk, ale też już powoli planuję na jaki mecz pojadę w sezonie ligowym, może na jakiś mecz ligi mistrzów, zwłaszcza gdyby któryś włoski zespół przyjeżdżał do Polski. Zobaczymy, finał Ligi Światowej uważam za świetny urlop i będę go wspominać bardzo miło.