Witam serdecznie w moim małym świecie.

Zapraszam, zaglądajcie, czytajcie i komentujcie, będzie mi miło gościć Was tutaj.

środa, 3 sierpnia 2016

244. Finał Ligi Światowej - mecze grupowe - pierwsze marzenie zrealizowane

Pierwszy post urlopowo-wspominkowy dotyczył zwiedzania Krakowa, więc czas na post siatkarski.
Bilety na finał Ligi Światowej w tym roku były kosmicznie drogie, mam nadzieję, że władze polskiej siatkówki coś zrozumiały, choć oficjalnie się do tego nie przyznają. Opowieści, że deszcz był winien niskiej frekwencji na hali są delikatnie mówiąc śmieszne. Mała ilość osób na hali miała jedną zaletę, było dokładnie słychać każde odbicie piłki, każdy okrzyk czy polecenia trenera. Fajne doświadczenie. Podobała mi się też po raz pierwszy od bardzo dawna oprawa, nie była taka nachalna. Poza tym, właśnie z powodu niewielkiej liczby osób na hali bardziej angażowałam się w doping, dawno się tak nie nakrzyczałam po polski i włosku :) To takie wrażenia spisane przeze mnie na szybko jeszcze w trakcie urlopu, a teraz czas na fotorelację i opowieści o pierwszych trzech dniach turnieju. Przyjechałam do Krakowa rano w środę, po nocce w pociągu i kilkugodzinnym oczekiwaniu na pokój w hotelu, byłam lekko zmęczona. Na halę dotarłam dość wcześniej, ale spacer wokół hali to taki mój mały rytuał. Po wejściu na halę przeżyłam szok, spodziewałam się, że będzie pusto, ale nie że aż tak... Dość szybko zorientowałam się, że bez problemu można zmienić miejsce, więc bez mrugnięcia okiem skorzystałam z okazji. Pierwszy mecz to starcie Brazylii i Włoch.

Mecz wygrała Brazylia 3-0 (25:18, 25:20, 25:19). Włosi sprawiali wrażenie jakby nie do końca weszli w ten mecz. Wyszli też w ustawieniu, które mnie lekko zaskoczyło - z Vettorim na ataku (to akurat najmniej) i z Zaytsevem i Juantoreną na przyjęciu. Niestety Luca Vettori nie sprostał zadaniu, a Zaytsev i Juantorena nie do końca poradzili sobie w przyjęciu, co spowodowało, że gry środkiem było tyle co kot napłakał.









Kolejny mecz to rywalizacja Polski i Francji. 

I właśnie na tym meczu po raz pierwszy od dawna (poza finałem Mistrzostw Świata, ale to zupełnie inna bajka) na meczu reprezentacji Polski dobrze mi się kibicowało. Super przeżycie gdy na pytanie prowadzącego przed meczem, czy na pewno chcemy śpiewać Mazurek Dąbrowskiego a capella, obecni na hali bez wahania odpowiadają, że oczywiście. Sam mecz był tym z gatunku horrorów siatkarskich, przegrywamy 0-2, a potem po przerwie wracamy i odwracamy losy meczu wygrywając 3-2.










Kolejny dzień meczowy rozpoczął mecz między Włochami a Stanami Zjednoczonymi.

Szłam na to spotkanie pełna obaw po meczu "moich" Włochów z Brazylią, ale tym razem Włosi wyszli w ustawieniu, w którym grali na Mistrzostwach Europy - z Zaytsevem na ataku i Juantorną i Lanzą na przyjęciu. Ta zmiana zadziałała, Włosi wygrali 3-1 i pozostali w walce o wejście do półfinału.










Po tym meczu miałam okazję pogawędzić chwilę o siatkówce z trenerem Blenginim, przesympatyczny człowiek.
Następny mecz był również pełen emocji, choć niestety nie skończył się wynikiem, który by cieszył. Polacy zagrali z Serbią i niestety przegrali 1-3.











Serbia była w doskonałej formie, grali świetnie zagrywką, co upraszczało naszą grę. Ten wynik skazał naszą reprezentację na oczekiwanie na wynik meczu Serbii i Francji. Piątek zapowiadał się bardzo stresująco, dalsza obecność obu drużyn, którym kibicowałam w turnieju zależała od wyników meczy innych drużyn.
Piątek zaczął się źle. Pierwszy mecz między Francją a Serbią miał decydować o awansie Polaków.

Teoretycznie Serbia powinna była wygrać ten mecz bez większych problemów, stało się jednak inaczej. Francuzi wygrali dwa pierwsze sety, potem na chwilę znowu wróciły nadzieje, że Serbowie jednak wygrają, bo dwa kolejne sety padły łupem Serbów. Przy stanie 2-2 w setach dla Polaków mecz zaczął się od nowa. W piątym secie to Francuzi okazali się jednak lepsi, a Polacy pożegnali się z turniejem...












Drugi mecz był równie emocjonujący, o ile nie bardziej, bo przeżywany z moimi włoskimi znajomymi. O awansie Włochów decydował mecz Brazylia - Stany Zjednoczone.

Gdy zobaczyłam, że trener Rezende desygnował do gry drugą szóstkę to ręce mi opadły. Trudno było sobie wyobrazić, że druga szóstka Brazylii pokona USA grające o przysłowiowe życie w tym turnieju. Pierwsze dwa sety potwierdziły te obawy, choć nie można powiedzieć, Brazylijczycy nie poddawali się łatwo. Ale po dziesięciominutowej przerwie mecz się odwrócił, nadal grała druga szóstka Brazylii, na krótkie zmiany wchodzili Bruno i Wallace, ale to był inny zespół. Amerykanie nie potrafili tak jak w dwóch pierwszych setach skutecznie blokować, ale też sami nie wyprowadzali skutecznej pierwszej akcji. Po dwóch wygranych setach przez Brazylijczyków odetchnęłam z ulgą Włosi byli w półfinale :)









I tak dobrnęliśmy do końca fazy grupowej, jeśli ktoś doczytał do tego miejsca to podziwiam ;)
Na koniec będzie jeszcze o spełnionym marzeniu, o którym mowa w tytule posta. W czasie Mistrzostw Europy w zeszłym roku zrobiłam sobie zdjęcia między innymi z Matteo Piano i Lucą Vettorim. Wymyśliłam więc sobie, że fajnie byłoby wywołać je w takim trochę większym formacie i zdobyć na nich autografy. Pierwotny plan zakładał, że zrobię to po meczu Modeny z Lotosem Gdańsk, ale nie ogarnęłam się z wywołaniem zdjęć. Do Krakowa zabrałam wspomniane zdjęcia i zaraz pierwszego dnia udało mi się dostać wymarzone autografy.
Ramek jeszcze nie ma, ale na pewno wkrótce staną na w ramkach obok zdjęcia z Łukaszem Żygadło i Michałem Łasko :)

1 komentarz:

  1. Wspomnienia, wspomnienia, wspaniałe wspomnienia :)
    Miło się czyta i ogląda :) Czekam na półfinały i finały!

    Aga O.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony ślad :)
Mam jednak prośbę, jeżeli komentujesz jako anonimowy użytkownik to podpisz proszę swój komentarz :)